<< Opeth - Lovelorn Crime | Strona tytułowa | Czym jest "Deep Purple"? >>

=1 Deep Purple

Już rozumiem!

Uwaga - w recencji celowo nie podaję tytułów utworów z "=1". Szukajcie tych momentów sami! ;-)

---

Morse jest na tej płycie

Nie będę ukrywał, że jestem "dzieckiem Steve'a" i jego fanem - całe moje słuchanie Deep Purple od ponad 30 lat to Morse na gitarze. Dlatego zawsze będę szukał jego charakterystycznego brzmienia w nowych nagraniach. Jego "Music Mana" i jego efektów gitarowych oraz niepowtarzalnych technik.

I zaskoczyło mnie, że... słychać dźwięki Steve'a kilka razy na "=1". Są tam momenty, w których Simon gra jak Steve. Wtedy cieszę się jak dziecko! Może te utwory mogłyby być kiedyś zagrane razem na scenie - takie moje marzenie... Na pewno bardziej to realne niż zagranie Deep Purple z "facetem w czerni", hehe

Przy okazji odkryłem, że przez słuchanie "=1" inaczej zaczyam odbierać płyty DP z Morsem,

Tyle się mówiło o tym, że Steva zawsze gra to samo - takie same, powtarzalne solówki. Dopiero teraz, gdy słyszę innego gitarzystę na albumie Deep Purple, doceniam jak różnorodnie grał Morse.

Nie - nie umniejszam możliwości McBride'a! Skubany potrafi na tej płycie zagrać także jak Blackmore. Także ten RB z Rainbow (szukajcie, ale to proste...)! Jest świetny, nie jest gitarowym geniuszem (jak 3 jego poprzedników), bardzo dobrze jednk odnalazł się w tej muzyce.

No i dzięki niemu już Was rozumiem! Tych wszystkich, którzy nie mogli się pogodzić (nadal nie mogą, hehe), z tym, że Ritchiego nie ma w Deep Purple. Tak jak ja teraz słucham mojego zespołu bez Steave'a. To jest takie słotko - gorzkie słuchanie, inne w odbiorze... Muszę się tego nauczyć, musze to zaakceptować.

Jesus Christ Superstar
 
Pamiętacie takie nagranie Gillana "My Heart Remains The Same" z tym Grekiem (Michael Rakintzis)? Na "=1" płycie są dwie ballady, niby fajne, ale jakoś u mnie "nie iskrzą" (a to jest najważniejsze w dobrej balladzie). Gdy ich słuchałem to od razu przypomniał mi się ten Rakintzis z 1992 roku. Tam było wszystko czego potrzebował Ian Gillan, aby pokazać swój wokalny geniusz.

 

Wiem, że nie jest już taki młody, że jego głos już się zużył, ale nie on zawsze do tej pory to potrafił. Już pisałem o tym w komentarzach IG potrzebuje genialnego gitarzysty, aby w wyniku tarcia (jak w "Strange Kind of Woman" z Japonii) "odpalić" i pójść w te swoje cudowne rejony (niekoniecznie "wysokie", po prostu "inne" - te niesamowite).
 
Na "=1" otrzymaliśmy takiego momentami mocno rock'n'rollowego Gillana z czasów Javelins. Tak - brakowało nam także takiego dynamicznego dużego Iana. Ale momentami to jest niestety słabe - to są te momenty, które obecnie wpycha się nam na płyty, a które dawniej (w czasach winyli) trafiłyby na strony B singla. Bardzo nie lubię tej polityki wydawniczej, bo robi nam ze świetnych albumów przeciętne (na to cierpi także =1). Na szczęście mamy na to sposób - można zrobić sobie w odtwarzaczu inną playlistę. ;-)
 
No i myślałem że nie znajdę... Jest jednak jeden moment z IG, który powoduje ciarki na moich plecach. W pewnym momencie, zupełnie zaskakującym, wendrujemy razem z nim do 1970 roku. Słyszymy ponownie jego młody głos! Głos z rockowej opery Jesus Christ Superstar. Cudowne...
 
Konieczny Remaster
 
Brzmienie tego albumu jest dziwne. Jakby "przestawione", "przekręcowne", a może za "ostre", "kłujące"? Zupełnie inne niż na ostatnich płyt. Tzw. "trylogia Boba" była poukładana, wyważona dźwiękowo, każda z tych płyt posiada głębię i swój pewnien majestat. Tutaj niestety mam problemy z odsłuchem, zwłaszcza tych słabszym momentów na płycie.
 
 
Oczywiście są wyjątki - swoja drogą powtarza się to już którys raz z rzędu, że w prawie w tym samym momencie płyty dostajemy bardzo energetyczny, rytmiczny i "basowy" kawałek. Przypuszczam kogo to jest sprawka - Rogera oczywiście. Kocham ten momen na "=1".
 
Podskurnie czuję, że jest tam wiele jeszcze ukrytych brzmień, melodii, detali, które odkryję z czasem, gdy tylko moje ucho przebije się przez tę "kłująca" ścianę. Nie znam się na tym, ale moim zdaniem inżynierowie dźwięku zepsuli im tę płytę. Smutne to bardzo - nie wierzę, że Purple tak "płasko" grali te kawałki w studio. Nie wierzę...
 
Potrzebny jest więc od razu "remaster" (;-)), dodatkowo z przestawioną kolejnością kilku utworów, a na pewno jednego - który startuje w złym momencie i to boli. Auć... Może wersja winylowa nie będzie mieć tej wady, muszę to sprawdzić!
 
Przy okazji wersji winylowej - być może wtedy ta płyta zabrzmi lepiej, bardziej "tłusto"? Przekonamy się...
 
 
Być może to złe - "szorstkie" brzemienie wynika także częściowo z innego chararteru tych nagrań - tutaj mamy nową energię, inną szybkość. Mój imiennik Simon robi małe spustoszenie na płycie. Tempo jest zupełnie inne.
 
Słowo "inne" jest bardzo ważne w kontekście tej płyty. Bo ja staram się jej nie porównywać z innymi płytami zespołu. To poprostu zapis tego czasu i formy w jakiej był zespół. Dla mnie koncerty od dłuższego czasu nie są niestety takim "zapisem czasu". Są one grane dla zaspokojenia "muzycznych turystów", oczekujących "Smoke" i reszty z Machine Head. Nie dla fanów - to smutne. No, tak działa ta fabryka... A dla fanów (czyli dla nas!) nagrywane są te płyty w studio i za to chciałem Deep Purple podziękować, że ciągle to robicie!
 
Podsumowanie
 
"=1" będzie chyba zawsze dla fanów kontrowersyjną płytą - chyba czymś jak "Come Taste the Band". Jedni będą to kochać, a inni mówić, że słaba. Ja jeszcze nie wiem - potrzebuję znowu nabrać dystansu do tych nagrań, bo za dużo ich słuchałem. Niech te nagrania wypalą się, wygraja się "w czasie". I zobaczymy.
 
Szymon Żyła
 

Do komentowania zapraszam w wątku na FB:  Muzyczna odtrutka

---
 
The English version is available at: